szycie

Siateczkę?

Biorę udział w wydarzeniu Luty Bez Foliówek. Wiem… przecież wiem, że mamy już marzec, ale ja się nie zrażam i biorę udział. Niefortunnie jakoś nie mam do tej akcji głowy i najbardziej się w nią angażuję na FB. Na szczęście Fejsbuka jeszcze nie pakują w foliówki, więc idzie mi tam wyśmienicie. Za to na dzielni już dużo gorzej, bo jestem skupiona na podnoszeniu Igi na duchu, trzymania czapki na głowie i komina na twarzy, niezaplątywaniu się w smycz, kupieniu 4 marchewek, 2 pietruszek, 8 jabłek, 3 gruszek oraz podnoszeniu Igi na duchu. Foliówek już nie ogarniam i dopiero w domu oceniam bezmiar swojej porażki…

Mimo, że mam zawsze przy sobie siatę z karaluchem i zachowuję ekopozory, to wewnątrz… w środku… wstyd przyznać, ale tam, wśród marchewek i gruszek, mną się malowniczo i szeleszczą bezczelnie wielokolorowe, plastikowe odpady. Przeklęte siatki zrywki, wciskane mi namiętnie przez nadgorliwych sprzedawców dóbr wszelakich. Toteż wracam, rozpakowuję zakupy, zaglądam na FB, a tu patrzy na mnie z wyrzutem LutyBezFoliówek i grozi mi zielonym ekopaluszkiem.

466 reklamówek przypada rocznie na jednego Polaka i muszę przyznać, że z łatwością wyrabiam tę niechlubną normę. Nie zostanę w najbliższym czasie Dunką (4 reklamówki rocznie), ani Finką ( tej wystarcza 5 siateczek), ani nawet Niemką, gdyż ta zużywa ich zaledwie 98 na rok! Okazuje się, że to ja, wędrując od zieleniaka do spożywczaka sprawię, że tego roku w UE zużyje się 100 miliardów reklamówek. I nie umiem sobie nawet tej ilości zwizualizować bez zaglądania do zasobnika, gdzie przechowuję swoją kolekcję siateczek.

Ze wstydu, poczucia odpowiedzialności i starej, bawełnianej, niebielonej surówki uszyłam worki i siatki. Niewielkie, żeby mieściły się do tej z karaluchem. Na razie są bardzo ładne, ale postanowiłam nie mieć dla nich litości. Zaraz ich napcham do torby i siaty, a wszelkiej maści warzywa będę do nich ładować bez wahania! i nie pytajcie mnie o kiszoną kapustę!

siata21

Wymiary 43x33cm i krótkie, wygodne ucha. Szycie najprostsze z możliwych, żadnych fanaberii, bo potem żal używać i strach buraki kupować. Jedyną ekstrawagancją jest duża kieszeń, do której planuję pakować foliówki ze swojej domowej kolekcji i w ramach ekopokuty, używać ich po wielokroć.

siata11

Piórka malowałam przez szablony, czarną farbą akrylową. Z pewnością nie puści, gdyż palec, który sobie nią nieostrożnie ubabrałam był czarny przez 14 dni i 14 nocy, a paznokieć to nawet dłużej.

siata31

Pieczywo planuję kupować niekrojone. Nóż w domu mam, więc jakoś te pajdy ogarnę. Dzięki temu uniknę foliowego worka na chleb, zaklejonego irytującą banderolą i reklamówki. Zyskam po trzykroć! Bochen, także malowany przez szablon, tymże czarnym akrylem.

siata41

Cały urobek. Wygląda imponująco nieprawdaż? Kris przyglądał się temu sceptycznie, sapał, cmokał i w końcu zapytał o… kiszoną kapustę… Dobra, dobra! trudno, kapustę będę brać w folii, ale ponieważ nie gotuję bigosu codziennie, być może w tym roku zmieszczę się w średniej unijnej, która wynosi 198 reklamówek na osobę rocznie? a jak się bardzo postaram to może doścignę jakąś Helgę?

Niniejszym rozciągam akcję LutyBezFoliówek na marzec, kwiecień i listopad, a jak się wciągnę, to nawet na grudzień – uwaga bigos! Jestem uzbrojona i niebezpieczna dla przemysłu opakowań jednorazowych i torebek z folii PP, PE, CAST, OPP, CPP. Nie znoszę śmieci i Was również do tego zachęcam, może niedługo wszystkie zostaniemy Dunkami?

 PS Kris: Pamiętaj, nie ma wyrazów, które mają na końcu samo „h”. Oprócz druha oczywiście.” ; Iga: „Ale druha ma na końcu „a”.”

szycie

Święty Walenty.

W tym roku postanowiłyśmy z Igą świętować Dzień Zakochanych w niedzielę. Pomysł był idiotyczny, gdyż koniec końców tegoroczne Walentynki trwały u nas tyle, co porządne wiejskie wesele… wraz z poprawinami. Jestem już do szczętu wyczerpana tą miłością i czekam z utęsknieniem na tłusty czwartek. Zeżrę pączka, dostanę zgagi i po święcie.

Prócz wymiany serdeczności i zalewu słodyczy, obdarowaliśmy się również upominkami. W gronie najbliższej rodziny, bez obawy o blamaż, można się swobodnie obdzielać rękodziełem wszelkiej maści. Im mniej udane, tym w zasadzie lepiej… więcej czułej troski otrzymuje się w zamian. Ja i Iga wymieniłyśmy się zawieszkami z masy samoutwardzalnej. Niespodzianki nie było, gdyż robiłyśmy je w kooperacji.

Za to ja sama, w największym sekrecie, ani pary z gęby i tajne przez poufne, szyłam tegoroczne prezenty już w ubiegłym tygodniu. Wykorzystałam kawałek bardzo fajnej cienkiej, gniecionej i miękkiej sztucznej skóry. Bardzo przydał się sprzęt do zadań specjalnych: teflonowa stopka i igła do skóry. Bez takich udogodnień ani rusz. Dosłownie.

Dla Marcela uszyłam podróżny woreczek na drobiazgi.

woreczek1

Woreczek zamyka się na troczki i stoper. Końcówki troczków zwieńczone są uroczymi pędzelkami. Wewnątrz podszyłam pasek z karabińczykiem, na drobiazgi, które się gubią. Na zewnątrz kieszonka na drobiazgi, które muszą być zawsze pod ręką.

woreczek2

Widać, że materiał jest uroczy i ma duży potencjał. Świetnie stabilizuje go podszewka, wykonana ze sztywnej, wodoodpornej tkaniny.

woreczek4

Dla Igi uszyłam etuj na lornetkę i latarkę. Te dwa przedmioty giną jej bezustannie i nigdy nie ma ich na podorędziu, na przykład ciemną nocą nad jeziorkiem, albo w biały dzień w lesie, kiedy akurat przemknie rącza sarna. Najwyższy czas, żeby zdyscyplinować Igę i jej wycieczkowe wyposażenie.

woreczek3

Spostrzegawczy czytelnik zwrócił uwagę na tematyczny dekor na klapie, stosowny do okoliczności, jak również na breloczek. Naprawdę całkiem zgrabnie mi to wyszło, choć trochę się sponiewierałam wszywając podszewkę… do bardzo małej dziurki chciałam zmieścić stopkę maszyny, dwa palce od prawej ręki i jeden od lewej… i zajrzeć. Niestety wcisnęłam tylko stopkę i szyłam bezdotykowo i bezwzrokowo. Nie polecam!

woreczek5

Dla Krisa uszyłam ekskluzywną sakiewkę. Zamyka się bardzo elegancko, przez plątanie długiego troczka. W komplecie breloczek w kształcie serca. Nie uwierzycie, ale tamte serca wciąż wyglądają dobrze i trzymają się znakomicie. Na pewno lepiej niż moje anatomiczne, które się telepie zupełnie bez potrzeby.

Dla siebie, w ramach miłości własnej i dogadzania samej sobie, uszyłam duży zasobnik na przydasie. Ma okrągłe dno, przestronną komorę główną i wszędzie kieszenie. Wewnątrz ta sama, bardzo sztywna i wodoodporna tkanina. To ona sprawia, że wór pręży się dumnie i trzyma się w pionie.

woreczek6

Worek zaciąga się na troki, oczywiście zakończone wspaniałymi pomponami. Na kieszeniach ma ćwieki, u góry oczka i pętelkę do wygodnego przenoszenia.

woreczek7

 Wszyscy obdarowani Walentynkami z eko skóry są zadowoleni umiarkowanie, prócz mnie, która wprost szaleję z zachwytu i Igi, która omdlewa z miłości. Co prawda pani w szkole powiedziała, że Iga jest jeszcze za mała na miłość i może najwyżej obchodzić dzień Świętego Walentego, patrona nerwowo chorych, jednak ona się nie poddaje i kocha nas na zabój. My ją z resztą również, bez względu na wiek. I wolimy nie przyznawać się do tego przed panią, bo może nam powie, że jesteśmy już na to zbyt starzy?

PS Marcel: „Ksiądz jest chory.” ; Iga: „Ksiądz jest chory??? ale ekstra! Jezus go uzdrowi!!!”

szycie · Wszystko

Chce mi się szyć.

Strasznie mi się chce szyć. Strasznie! Tylko nie wiem, co mi się chce. Z pewnością nie jest to ani 171, ani 172 para spodni dla Igi. Wyzwań mi się chce i przygód, a nie spodni. Nowe tkaniny kupiłam na allegro, zrobiłam zapas nici na 60 lat i straszne chcenie jeszcze się we mnie wzmogło i tylko te spodnie stoją mi na drodze. Poprzecznie.

No to szast-prast skopiowałam wykrój z Ottobre, pociachałam jakieś bawełny z zapasów, jakie to szczęście, że w temacie tekstyliów jestem tak niewypowiedzianie zapobiegliwa, i bez zwłoki udziergałam te portki. Tak zrobiłam, co do joty! Spodnie leżą kapitalnie i całkiem możliwe, że będę musiała znowu uszyć coś ze starej, dobrej Burdy, bo z tego nowego czasopisma to ja nie wycisnę żadnej dramaturgii. Jak tak dalej pójdzie, to trzeba będzie zwinąć brummBLOGGa i wyjechać do San Escobar. 

spodniespodnie6

 

 Ottobre dla dzieci 6/2015, model nr 30, wzrost 158. Na zdjęciu w żurnalu wydają się wąskie, więc trochę poszerzyłam nogawki. Mając w czułej pamięci swoje przygody z Burdą i to, że spodnie zawsze sięgają Małej do 2/3 pośladka, dodałam też conieco w pośladku. No i nie zgadniecie! niepotrzebnie się tak namęczyłam, bo spodnie i bez tego sięgają dopokąd trzeba, czyli pod pachy. Radość Igi i me zdumienie nie miały granic.

spodniespodnie5

Fason jest prosty, lecz wszystkomający. Ładne kieszenie z przodu, kieszenie z tyłu i fikuśnie wymodelowany karczek. No    i te tam wszystkie nogawki też są gdzie potrzeba, a w dodatku jest ich u dołu zapas, czyli wystarcza na porządne podwinięcie. To jest w zasadzie cecha, którą w spodnich u Igi cenię najbardziej… prócz okrywania pośladków w całości.

spodniespodnie4

Zaraz za tymi pierwszymi spodniami poszły drugie, z dość cienkiego, czerwonego dżinsu. Skroiłam je już kompletnie na pałę, bez żadnych swoich, pożal się boże, ulepszeń i wyszły co najmniej tak samo kapitalnie, jak poprzednie. 

spodniespodnie3

 

Wybrałam grubą nić do dżinsu, żeby Wam pokazać te wszystkie zapierające dech w piersiach detale, a kieszenie i pasek ozdobiłam ćwiekami, żeby się popisać swoją pomysłowością. Musiałam sobie jakoś zrekompensować ten brak gmerania przy wykroju.

spodniespodnie2

 

Tu trochę widać oryginalnie wyprofilowany karczek oraz przestronne miejsce na pośladki. 

spodniespodnie1

 

A tu widać jak na dłoni moją pomysłowość w wykorzystaniu ćwieków. 

Strasznie chce mi się szyć. Strasznie. Tylko nie wiem, co mi się chce. Z pewnością nie są to upominki walentynkowe dla moich najbliższych, gdyż wyzwań mi się chce i przygód. Niestety wygląda na to, że teraz to te upominki, o których nie pisnę ani słowa więcej, stoją mi na drodze, poprzecznie. Szkoda, bo chcenie wciąż się we mnie wzmaga zwłaszcza, kiedy spoglądam na pokaźny stos nowych tkanin i kłęby różnobarwnych nici, których mam spory zapas. Na szczęście upominki zaprojektowałam sama, więc radości będzie co nie miara, a może się zdarzyć nawet jakiś mały dramacik.

PS Ja: Co kupiłeś koleżance w prezencie? ; Marcel: „Słoiki do paznokci i czarną miotłę.” 

szycie · Wszystko

Z żabotem i z Ottobre.

Mam 100 Burd i 3 numery Ottobre. Z Burdami podaję na oko, Ottobre zaś policzyłam skrupulatnie. Trzy. Przekopywanie tych stu numerów to prawdziwa męka, a koniec końców i tak trzeba iść na liczne kompromisy. Natomiast przeglądanie tamtych trzech numerów – dwóch dziecięcych i jednego damskiego – to prawdziwa przyjemność i w dodatku najczęściej zwieńczona sukcesem. Nie umiem tego w żaden sposób logicznie wytłumaczyć, po prostu chcę spodnie dla Igi, otwieram Ottobre – są spodnie. Chcę narzutkę dla siebie – otwieram i mam. Podobnie było z bluzką dziewczyńską. Patrzę – jest! Uprzednio jednak, z przyzwyczajenia, przekopałam tych sto Burd i oczywiście figę z makiem i z pasternakiem znalazłam.

Ta figa to była damska bluzka w rozmiarze 34, a mak i pasternak to całkiem ładny żabocik, krojony z koła i malutka, leżąca stójka. Następnie przekartkowałam Ottobre 6/2015 i znalazłam znakomity wykrój na bluzkę w rozmiarze 146. Nie wiem, czy to jest w ogóle legalne, ale utworzyłam bluzkę hybrydową – Burdttobre – i jestem zachwycona!

zabocik2

 Naturalnie, że burdowy żabot trochę się marszczył, a burdowa stójka zapierała się rękami i nogami przed wszyciem w ottobrowy podkrój szyi, ale je przechytrzyłam. Z samym wykrojem nie robiłam kompletnie nic. NIC. Poza tym, że zgwałciłam go tym żabotem i stójką oczywiście, więc poza tym, to nic. Nic, a pasuje na Igę jak ulał. Noooo, ja nie jestem przyzwyczajona do tego, żeby szycie przebiegało tak gładko i bez zakłóceń, na całe szczęście, że miałam w zanadrzu tę stójkę z Burdy, która sprowadziła mnie natychmiast na ziemię. A nawet do parteru.

zabocik1

 Połączyłam, dla wygody, dwa rodzaje tkanin – haftowaną bawełnę, którą już wypróbowałam tam oraz resztki białej tafty z anielskiego przebrania. Akurat, co się rzadko zdarza, te dwa odcienie bieli bardzo dobrze razem wyglądają i nawet faktury świetnie współgrają. Poza tym, że tafta to nie jest chętnie współpracująca z krawcową materia, nie mam uwag. Nawet dziurki wydziergały się bez przeszkód.

zabocik4

Wracając do stójki, choć wolałabym o tej traumie jak najszybciej zapomnieć, to uczcie się matematyki drogie dzieci… Trzykrotnie mierzyłam krawędź podkroju i trzykrotnie brakowało mi gotowej stójki…

  1. mierzyłam, a brakowało;
  2. mierzyłam i za mało;
  3. mierzyłam i brak!!!

W końcu zabrakło też resztek tafty i musiałam wygrzebywać z kosza niepasujące stójki… boszszsz, chcę o tym zapomnieć, jak najszybciej. Żeby przechytrzyć swoją głupotę, wszyłam dwie (za małe) stójki od dwóch brzegów i spotkałam się pośrodku tyłu, gdzie je szczęśliwie połączyłam. Dopiero wieczorem, gdy odzyskałam pełnię władz umysłowych, doszłam do wniosku, że stójkę leżącą wszywa się po linii koła… a ja, uparcie mierzyłam brzeg i następnie wszywałam stójkę głębiej – trzykrotnie – i trzykrotnie mi brakowało… Uczcie się matematyki pilnie, a nie jak Brumm po łebkach.

zabocik3

 Dopuszczam jednak myśl, że to nie za sprawą mojego nieuctwa, a za przyczyną tej złośliwej stójki z Burdy i to bardzo poprawia mi samopoczucie i podnosi samoocenę.

Z czasopismem Ottobre pracuje się bardzo dobrze. Zdjęcia w żurnalu są miłe dla oka, papier dobrej jakości, wkładka przejrzysta. Arkusze z wykrojami nieduże, dobrze oznakowane, wydrukowane na grubym, kredowym papierze, a linie rozmiarów są doskonale widoczne przez półpergamin! W dodatku jest sporo modeli młodzieżowych, do 170, więc wreszcie skończą się moje kombinacje alpejskie z wzdłużaniem! Nie znam języków, ale biegle władam krawiecando, czyli międzynarodowym językiem rękodzielniczek i w zasadzie mogłabym się obejść zupełnie bez tekstu. Większość oznaczeń jest tożsama z Burdowymi, więc idzie się jak po nitce… do kłębka. Trzem numerom Ottobre udało się to, co już od dawna nie wychodziło stu egzemplarzom Burdy, mianowicie inspirują mnie do pracy i prowokują do szycia!

 PS Iga chowa naczynia do zmywarki: „Mogę włożyć biały spodeczek do czarnych?” ; ja: tak; Iga: „A jeśli on jest rasistą???”

szycie

Grudniowe upominki.

Z bardzo fajnej tkaniny, mieszanki bawełny z poliestrem, uszyłam świąteczne zestawy upominkowe. Za robotę zabrałam się już w listopadzie, bo w grudniu wiadomo – przedświąteczna niemoc i bożonarodzeniowy leń paraliżują rękodzielniczki i uniemożliwiają wszelkie twórcze działania. W głowie już tylko swobodnie przesypuje się niebieski mak, a rodzynki, sułtanki znikają z szafki nie wiadomo jak. I gdzie?

sercaserca1

Pomysł początkowo był taki, aby uszyć i wypchać zniewalająco urocze zawieszki. Niestety splot tkaniny jest dość luźny, jak stan mojego umysłu w grudniu po południu i plan się rypnął. Na szczęście był listopad i nie miałam jeszcze tego całego maku w makówce, więc zaaplikowałam kształty na filc i powstały jednostronne, płaskie i nie do końca zniewalające, acz urocze zawieszki. Towarzyszy im mała serwetka o wymiarach 38 x 38cm.

sercaserca22

W innym zestawie serwetce, o wymiarach 47 x 30cm, towarzyszą podkładki pod kubeczki. Tym razem świąteczne serca naszyłam na filc techniczny. Bardzo lubię ten filc, to wdzięczne i uniwersalne tworzywo, które pasuje absolutnie do wszystkiego. Do listopada i do grudnia, a nawet do słodkich sułtanek.

sercaserca3

I beżowe, także jednostronne zawieszki z bieżnikiem o wymiarach 90 x 37cm. Te zawieszki nie są do niego jakoś szczególnie przywiązane i zestawy można łączyć dowolnie i swobodnie mieszać, jak mak w makutrze. Świąteczna fotografia rodzinna, na której wszyscy są uśmiechnięci i tylko ja mam mak w zębach:

sercaserca61

Wykorzystałam w całości niewielki kawałek tkaniny i niepotrzebne mi wszystkie zestawy. Chętnie coś odsprzedam, będzie na sułtanki. Zainteresowanych zakupem zapraszam do kontaktu mailowego na blogowy adres brummblogging@wpl.pl Z ubiegłego roku pozostał mi jeszcze elegancki, czarno biały zestaw z zawieszkami. Serwetka z płótna bawełnianego, 45 x 45cm w towarzystwie białego filcu.

Powstała także nadzwyczajna, sarnia siatka, podszyta czerwoną podszewką:

sarna11

sarna2

W najbliższym czasie spodziewajcie się jeszcze anielskiego wpisu, z którego się dowiecie, czy aby uszyć kostium anioła trzeba mieć anielską cierpliwość oraz dlaczego uwielbiam włoski tiul welonowy mimo, iż za mąż szłam 15 lat temu. Zachowajcie czujność osiołka z szopki. Uściski!

szycie · Wszystko

Dzień Pluszowego Misia

Gdyby ktoś był ciekaw, co się u mnie dzieje, to może sobie przewinąć brummBLOGa i ponownie przeczytać poprzedni wpis. Zmieniła się tylko nazwa antybiotyku… zrobiono mi także jedno, czarno-białe zdjęcie, na którym bardzo ładnie wyszłam. Pola płucne mam bez zagęszczeń miąższowych i zastoju, a jamy opłucnowe bez cech płynu. To, tłumacząc z polskiego na nasze, oznacza pokrótce, że będę żyć i pisać.

Izolacja i brak sportów lekko rzutują na moje zdrowie psychiczne. Obserwuję też u siebie zaawansowany zespół odstawienny… trzęsą mi się ręce, widzę wszędzie białe nici i śni mi się warkot maszyn. Wszystkie chwile, w których czuję się trochę, ociupinę, choćby krzynę lepiej wykorzystuję na zajęcia okołoszyciowe. Nawet zdarzyło mi się  dwa razy prawdziwe szycie!

Idealnie się wstrzeliłam w Międzynarodowy Dzień Pluszowego Misia i naprasowałam smutną pandę. Uprzednio oczywiście zszyłam owerlokiem bluzę, na którą pandę naprasowałam. Żeby się zbytnio nie przemęczać, co w moim stanie może być niebezpieczne, wykorzystałam szablony z poprzedniego wpisu nic a nic nie zmieniając. Tylko dysząc, sapiąc i kaszlając.

panda11

Panda jest smutna, gdyż jest na skraju wyginięcia. Doskonale ją rozumiem, przez ostatni miesiąc czuję się podobnie. Za to bluza jest wspaniała! Powstała z połączenia resztek dzianin, w tym sztywnej, śmietanowej dzianiny, z której uszyłam między innymi swój  żakiet. Wykończenie szyi to rozcięty golf, jak poprzednio, jednak tym razem z podwójnej warstwy dzianiny.

panda3

Czarna naprasowanka jest kosmiczna! łatwo odkleiła się od folii nośnej, pięknie się wprasowała w dzianinę i jest miękka. Wygląda jak ze sklepu, a wiadomo, że to komplement najwyższej wagi. Nie muszę dodawać, że wszyscy domownicy chcą mieć pandę, nawet ci, którym nie ma na czym jej przyprasować. Ale chcą!!!

panda41

A to już bluza uszyta na Międzynarodowy Dzień Galaretowatej Meduzy. Punktem wyjścia była fajna, mięsista, bardzo rozciągliwa, słoneczna dzianina. Uszyłam z niej, jak dotąd tylko czapki, gdyż trochę bałam się tego koloru. Niepotrzebnie, Iga wygląda w nim bardzo twarzowo i nie przypomina wcale wyrzuconej przedwczoraj na brzeg Bałtyku meduzy.

panda5

Za to meduza wygląda jak wyrzucona i to rok temu. Naprasowanka jest sztywna, słabo się wprasowała i sterczą jej wszystkie końcówki. W ogóle nie będę zdziwiona, jeśli podczas prania macki zrezygnują z dalszego pobytu na bluzie i przylepią się do drzwiczek pralki. Od środka. I proszę bardzo! i szerokiej drogi! mam jeszcze w zapasie dwa urocze flamingi.

panda6

Zaraz za bluzą z wredną meduzą podążają spodenki uszyte specjalnie na Międzynarodowy Dzień Sportu. Oczywiście są dla Marcela i oczywiście bezrefleksyjnie wykorzystałam wykrój na 152, jak dla Igi, i naturalnie wydał mi się taaaakiii duży, a mój trzynastoletni synek jest jeszcze taaaakiiii mały, że poskąpiłam dodatków na szwy. Jakoś je naciąga, bo na szczęście są z dzianiny… a w ogóle, to kiedy on tak wyrósł???

panda7

Na koniec dwie pary krótkich spodni do spania. Uszyte według tego samego klucza, co sportowe… ale za to z fajnego, kratkowanego weluru, który jest miękki i… rozciągliwy. Fajne portki, tylko jakieś takie miiikreee, a mój trzynastoletni synek już nie jest wcale mikry i choćbym nie wiem jak się prężyła, to już tylko na obcasach jestem od niego wyższa… a spodnie mu uszyłam na 152… boszszszsz!

Ponieważ obskoczyłam już prawie wszystkie święta, zajęłam się też od razu Bożym Narodzeniem, żeby sobie nie zawracać tym głowy w grudniu. Na razie jednak potrzymam Was w niepewności, przebierajcie nerwowo nóżętami i zacierajcie niecierpliwie łapki!

PS Szukam w internetach frazy Duńska sztuka szczęścia, a wysypuje mi się całkiem polska: sztuka fermentacji. Co kraj, to obyczaj.

szycie

Podeszły wiek.

Zachorowałam. Nie, że się przeziębiłam, dostałam kataru i pięć razy kichnęłam, o nie! W życiu zawsze idę na całość, więc rozchorowałam się też spektakularnie, na zapalenie płuc. Swoją jednostką chorobową wprawiłam w zdumienie lekarza pierwszego kontaktu, który w osłupieniu, dwukrotnie przecierał stetoskop. Powiedział, że mi chrzęszczą płuca. Też mi nowina! głównie z tego powodu do niego poszłam. Dźwięk ten, coraz bardziej uporczywy i donośny, zakłócał i mnie, i Krisowi nocny wypoczynek! Następnie zaimponowałam panu doktorowi kaszlem, którego nie powstydziłby się galopujący suchotnik i zostałam wyproszona z gabinetu.

 Ponieważ jestem w takim wieku, kiedy każde zapalenia płuc może być moim ostatnim, leczę się gorliwie i leżę permanentnie. Od kilku tygodni moje dzieci chodzą splątane, gdyż dotąd uważały, że wyrażenie chora matka to najlepszy przykład oksymoronu. Z resztą Kris także zachowuje się jak człowiek, który coś zgubił… ale nie wie co, więc się tylko kręci bez sensu, jak zepsuty bąk. Jedynym plusem dodatnim jest fakt, że pies przestał łazić za mną i piszczeć, kiedy chce wyskoczyć na siku. Teraz leży pod drzwiami u Marcela i skowyczy żałośnie.

 Takiego zobojętnienia wobec całego wszechświata już dawno u siebie nie obserwowałam. Nie rusza mnie dosłownie nic. Leżę, kaszlę i apatycznie gapię się w ścianę. Każda wyprawa do kibelka jest jak podbój Czomolungmy. Zimą i w pojedynkę. Wracam z takiej wyprawy skrajnie wyczerpana, kaszlę jeszcze głośniej i apatyczniej gapię się w ścianę. Dla nikogo nie będzie więc zaskoczeniem, że nie szyję. Jednakowoż szyłam, zanim zapadłam i mam teraz co pokazać.

szaraszara1

Bluza dla Igi. Uszyta z fajnej, dwuwarstwowej dzianiny. Wykrój z Burdy nr 8/2016 nie zainteresował mnie w ogóle, dopokąd nie ujrzałam jego realizacji w pracowni Magdiczki. Samodzielnie powiększyłam szablon o dwa rozmiary, podczas krojenia dodałam tłuste zapasy na szwy i jest cudownie. Prawie jak u Magdiczki!

szaraszara2

Z golfem było tak, że skroiłam go z reszty materiału i szkoda mi było odcinać nadmiar. Dlatego spróbowałam ułożyć dzianinę na zakładkę i jestem zachwycona efektem oraz zazdroszczę Idze, że ma taką utalentowaną matkę i taki wypasiony golf. Ta mała nie bardzo to docenia, gdyż zapytana, jaki kolor sznurka wciągnąć w tunel, odrzekła z zapałem: już mi lepiej nic nie wciągaj, bo tylko zepsujesz.

 Niewątpliwą ozdobą bluzy, prócz mojego talentu krawieckiego, jest naprasowanka. W końcu się zebrałam i złożyłam zamówienie w firmie, która mam dosłownie za płotem. No, może za dziesięcioma płotami, ale odbiór osobisty. Nażarłam się porządnie strachu, podczas prasowania, że nie zedrę tej folii, że zedrę ją razem z naprasowanką, że częściowo ją zedrę i o borze zielony tyle rzeczy może pójść nie tak, a wszystko się udało!

szaraszara3

Spodnie dresowe z fantastycznymi, autorskimi kieszeniami. Jedyne w tej chwili spodnie, w które Iga nie musi się wdzierać przemocą i które sięgają jej do podłogi. Kroiłam wedle tego szablonu, ale szczególnego szału jakiegoś to nie ma. Najważniejszym klopsem konstrukcyjnym jest tu linia kroku, zbyt płytka i jakaś taka… się nieukładająca.

szaraszara4

Do kompletu czapka. Jedna dla Małej, druga dla mnie. Jednakowoż tej Małej głowa też urosła i okazuje się, że ta mniejsza za mała i mało brakowało, a doszłoby do aneksji dużej. Walczyłam dzielnie, żeby udowodnić Idze, że czapka na nią pasuje… jak uuuuu…uuulał. Do pierwszego prania kryzys zażegnany.

szaraszara51

Na koniec tunika z resztek rozmaitych dzianin. Burda nr 10/2014, rozmiar 164, ale bardzo myliłby się ten, kto sądziłby, iż to gdzieś w pobliżu 158. Tunika jest bardzo duża, a w dodatku pomyliłam wykroje i do wersji zwykłej, wszyłam jeszcze te koronkowe godety… No cóż, za karę było dziecko wyglądające jak siedem nieszczęść i godzina prucia owerloka. Dopiero, gdy skorygowałam wykrój do modelu 144, wszystko zaczęło jakoś się kleić.

szaraszara6

To tyle. Teraz idę sobie pokaszleć i pogapić się tępo w ścianę. Sądzę, że w poniedziałek kolejny raz zaskoczę swojego lekarza. Brawo ja! Aha! jeszcze chciałam dodać, że mam chyba poważnie niedotleniony mózg, gdyż bardzo mi się podoba listopadowa Burda.

PS. Według Igi wypowiedź pisemna musi zawierać: „wstęp, akcję i… występ.” ciekawe co na to Pani Ela?

szycie

ZKM

Mieszkam na tak zwanych górnych tarasach Gdańska. Oznacza to mniej więcej tyle, że jak u nas pada, to tych na dolnych tarasach zmywa do Zatoki. Raz na kilka lat fundujemy im taki sztos, a rajcy miejscy nazywają to każdorazowo ulewą stulecia. Na tym zalety lokalizacji się kończą. Innych atrakcji brak.

 Ostatnio sporo protestuję. Takie parasolkowe akcje rzadko organizowane są na peryferiach, więc jestem zmuszona przemieszczać się do śródmieścia komunikacją miejską. Autobusami konkretnie podróżuję i powiem Wam, że gdybym musiała to robić codziennie, w godzinach szczytu, to prawdopodobnie już po miesiącu powiesiłabym się, w kiblu, na własnych rajtuzach. Nie na moje nerwy takie perwersyjne rozrywki i nie na moją kieszeń. Wiem, że to bardzo hipsterskie i szalenie eko, ale to słabo koreluje z moją nerwicą natręctw, którą odziedziczyłam po ojcu i nieroztropnie przekazałam potomstwu. Po naszych zużyciach żelu antybakteryjnego i nawracających koszmarach od razu widać powinowactwo genów.

 Z pewnością istnieje silna współzależność między częstotliwością korzystania z komunikacji miejskiej, a różnymi jednostkami chorobowymi. Może czas skorzystać z doświadczeń przemysłu tytoniowego? Kupujesz bilecik, a tam ZKM ostrzega, korzystanie z komunikacji miejskiej niszczy zęby i dziąsła; albo szkodzi Twoim dzieciom, rodzinie i przyjaciołom; czy rzuć jeżdżenie – masz dla kogo żyć! Mam wrażenie, że nie każdy wsiadający do autobusu ma świadomość ryzyka, jakie podejmuje codziennie.

Tak więc radujcie się, że nie osierociłam brummBLOGa i nie zejszłam. Po czterdziestominutowym sterczeniu na przystanku, w siąpiącym deszczu, zbyt niskiej temperaturze i zbyt wysokim zagęszczeniu innych potencjalnych pasażerów, mam tylko siedem z dziesięciu objawów depresji i zaczątek zapalenia płuc. Ale piszę.

Pamiętacie ubiegłoroczny kredkownik Igi? Otóż w tym roku uszyłam jego kolejne wcielenie. Jestem tak samo zadowolona, jak rok temu. Może nawet bardziej, bo gumkę naszyłam luźniej i kredki mieszczą się swobodnie. Może nawet nazbyt swobodnie… istnieje szansa, że za trzecim razem trafię z akuratnym napięciem gumy.

kredki11

W tej dżungli mieści się swobodnie komplet 24 kredek. Klapa zapina się na rzepy. Wewnątrz – jak poprzednio – niezastąpiona, masywna cerata z Jysk. Tkanina oczywiście podklejona sztywnikiem; całość obszyta lamówką ze skosu.

kredki2

Szyjąc ten kredkownik, skręcałam się z zazdrości, ponieważ mój osobisty, wypasiony zestaw 48 kredek wciąż kisił się w obskurnym i niepraktycznym pudełku. Zdecydowałam, że muszę jakoś poprawić jego marną sytuację lokalową, wybrałam trochę inny kawałek dżungli i… zasłabłam z zachwytu, a wszystkie moje kredki straciły przytomność.

kredki5

I co ja paczę?

kredki3

Kredkownik składa się czterokrotnie, nie wije się, nie marszczy i kredki spoczywają w nim wygodnie i pogodnie. Co prawda użyłam pół metra gumy od gaci, ale za to jeszcze zupełnie nieużywanej. Beżowa lamówka i kobaltowa wstążka, wiązana na kokardę, miażdżą system.

kredki6

Teraz wreszcie moje kredki faber castell, w liczbie sztuk 48, spoczywają w pokoju. Obok nich sterci się ponętnie moja kolekcja kolorowanek dla dorosłych i niewykluczone, że po traumie ZKM oddam się, na resztę życia, temu odstresowującemu zajęciu. Sam widok tak wyśmienicie uporządkowanych kredek – patrz wyżej, nerwica natręctw – działa na mnie kojąco.

kredkownik

Swoją drogą to, że tak polecę klasykiem, są rzeczy na niebie i na ziemi o których nie śniło się filozofom… np, ile kredek mieści się swobodnie w brumisiowym kredkowniku oraz, ile rozmaitych woni mogą wydzielać z siebie ludzkie ciała, stłoczone na niewielkiej powierzchni, w zamkniętym szczelnie autobusie miejskim….

szycie

Kurtka na Wacie!

Dzięki oślemu uporowi wyszarpałam sobie we wrześniu spory kawał porządnego lata. W związku z tym, zdążyłam z pikowaną kurtką dla Igi, w kolorze barbie pink i jesień mnie nie zaskoczyła! Wprawdzie próbowała dziś rano porwać mi psa razem ze smyczą  – nie dziwię się, mam fantastyczną linkę z TK Maxxa! – ale pomyślałam sobie: niedoczekanie! 19.90 piechotą nie chodzi i dzierżyłam z całych sił. No, musiałaby się trochę bardziej postarać niż 48km/h i zachmurzenie duże, z przelotnymi opadami. W dodatku czuję, że pokonamy ją z Igą jej własną bronią, czyli kolorami.

pikowka11

 Skorzystałam z tamtego wykroju, wszystko pasuje, jak ulał i płcie mi się wreszcie zgadzają z zaleceniami Burdy i po bożemuMusiałam tylko porządnie przedłużyć, troszkę poszerzyć, przemodelować główkę rękawa, skroić szerszą stójkę, uwzględnić rodzaj zapięcia, zaplanować kieszenie w szwach bocznych, zszyć i voila!

pikowka4

Ponieważ nie miałam żadnych fajnych dodatków i było mi strasznie łyso, naszyłam na prawym przodzie elegancko wykończoną kieszeń. Teraz jest odrobinę lepiej, choć naszywanie kieszeni na gotową kurtkę jest dużym przeżyciem, nawet dla doświadczonej krawcowej.

pikowka3

 Wielu wrażeń dostarczyła mi też tkanina, która po bliższych oględzinach okazała się być nie pikówką, tylko zgrzewówką… Tam, gdzie powinny przebiegać przeszycia, są tylko punktowe zgrzewy, łączące wierzch z ocieplaczem. Przemysł tekstylny oraz inwencja sprzedawców z allegro nigdy nie przestaną mnie zaskakiwać. Na swoje usprawiedliwienie mam oczywiście tylko – cenę okazyjną.

pikowka2

Mam nadzieję, że nie zaczną z niej, za tydzień, sterczeć kulki i sypać się kłaczki, jak z kurtki Krisa, która kosztowała dwie stówy i że zgrzewy nie popuszczają w praniu. Nadzieja ta wiąże się ściśle z chęcią posiadania podobnej kurtki, może tylko trochę mniej w kolorze barbie, a bardziej w odcieniu oliwki. Muszę się chyba spieszyć, bo za oknem jesień gnie drzewa do ziemi i widzę, że dziewczyna naprawdę ostro wzięła się za robotę.

szycie

Mimozami jesień się zaczyna…

…tak jasne… mimozami, od razu… akurat, chyba ty! Każdy, kto choć przez chwilę był matką wie, że jesień się zaczyna pierwszymi wrześniami, roku początkami, worków szyciami i wywiadówkami. Potem długo, długo nic i dopiero jedna, obsikana przez osiedlowe psy i słońcem wrześniowym upalona, mimoza. Pamiętacie akcję? otóż w tym roku wszystkie moje dzieci trafiły odpowiedniego dnia, o akuratnej godzinie, do adekwatnych placówek i były na dodatek w stosownych ubraniach! Ha! i już, już chciałam odtrąbić organizacyjny sukces i wyszyć sobie na tiszercie stara, ale jara, gdy się zorientowałam, że przegapiłam zapisy do pierwszej komunii… W związku z tym muszę się jakoś umówić z proboszczem na solo i nie powiem, obawiam się, że poświęci mi zbyt wiele swojej świątobliwej uwagi…

 W temacie szkoły, to Iga w tym roku nie ma żadnej poważnej misji, poza utrzymaniem się na powierzchni. Za to Marcel… O! Marcel wyobraźcie sobie, na wyraźne polecenie Pani minister Zalewskiej, poszedł w y g a s z a ć gimnazjum! W nagrodę za dobrze wykonane zadanie, w liceum spotka się ze swoimi kolegami z ósmej klasy szkoły powszechnej i będą siedzieć po 2 na jednym krześle, po 4 w ławce i po 60 w klasie. Żeby było śmieszniej, to tę szkołę powszechną, w przyszłym roku, zainicjuje Iga*, która pójdzie do zinfantylizowanej czwartej klasy, z nauczycielami nauczania początkowego, którzy zamiast uczyć przyrody, historii, muzyki, informatyki itd. przeprowadzą propedeutykę nauczania przedmiotowego. Niezłe combo?.. to teraz niech ktoś odczyta apel smoleński.

*Iga to jest w ogóle ofiara systemu. Najpierw objęła ją reforma, potem odwołano reformę; zaczynała w szkole podstawowej, a skończy szkołę powszechną, ominie ją bal gimnazjalny, na który bardzo się szykowała i o kolejny rok wcześniej pójdzie do liceum, gdzie przystąpi do egzaminu maturalnego, który będzie mniej testowy, z za to bardziej prestiżowy. Na szczęście, jeśli będzie niezadowolona z wyników, będzie mogła się odwołać do KAE. Oczywiście minister n a u k i pan Gowin też szykuje dla niej niespodzianki i zabiera się za gruntowną reformę szkolnictwa wyższego…

 Wracając do szycia, gdyż bliższa ciału koszula, to naturalnie dziergałam te wszystkie piórniczki i woreczki, a nawet jedną śniadaniówkę i w dodatku – będzie perwersyjnie, niech dzieci przejdą do następnego akapitu – sprawiło mi to ogromną przyjemność! Może dlatego, że kupiłam na wyprzedaży w IKEA fantastycznie tanią i bardzo ładną bawełnę z brokułem i ciachałam ją zupełnie swobodnie i bez wyrzutów sumienia?

piorniczek7

Easy-peasy, trzy i pół szwu plus sznurek. Worek jest duży i mieszczą się w nim swobodnie buty w rozmiarze 37… nie pytajcie mnie, jak to możliwe. Taki sam rozmiar obuwia ma Pani Jola, więc Iga może już pożyczać szpilki od swojej wychowawczyni.

piorniczek5

 Śniadaniówka o nowych proporcjach, nie upycham już do niej bidonu i piórnik o standardowych wymiarach, bo kredka to kredka. Wszystko podkleiłam grubym sztywnikiem i doskonale trzyma formę. Piórnik wykończony zielonym ortalionem, śniadaniówka masywną ceratą. Wewnątrz kieszonka na smakołyk lub niespodziankę.

piorniczek4

Cały zestaw prezentuje się imponująco! sprawdzi się i w podstawówce i szkole powszechnej. Buty należy zmieniać, ołówki ostrzyć i drugie śniadanie jeść. Tego nie zmieni żadna reforma.

piorniczek6

Żeby Marcel mógł godnie wygaszać, też dostał piórnik, a nawet dwa. Jeden normalny, a drugi ulgowy… heheszki… nie, drugi artystyczny, gdyż wydaje się, że trafił na pana od plasty z tak zwanym zacięciem i już po pierwszej lekcji zaopatrzył się w komplet profesjonalnych ołówków oraz gumkę chlebową. Na szczęście panu od muzyki chyba brak zacięcia, co oznacza, że nie będę w tym roku szyć pokrowca na fagot.

piorniczek1

 Wczoraj na zebraniu rady rodziców mianowałam się Sekretarzem Prezydium. Nominacja spotkała się z dobrym przyjęciem kworum i nawet z głębi sali podniosły się pojedyncze brawa, za odwagę. Postanowiłam, że będę sprytna jak Korwin w Parlamencie UE i rozwalę ten system od środka. Taka działalność dobroczynna.

PS Kuracja odmładzająca. Ja: Jestem stara i gruba. Iga: „Jesteś najpiękniejsza i najwspanialsza!” Ja: No…ale mogłabym być ze 20 lat młodszaIga: „…ale wtedy miałabyś 10!!!”